Gambia - Konsulat Republiki Gambii w Warszawie

Consulate of The Republic of The Gambia, ul. Stefana Czarnieckiego nr 56, 01-548 Warszawa

Gambia LightGambia Light

Moda i Styl, wiosna 2006 roku
Michał Fajbusiewicz

GAMBIA LIGHT… [w obiektywie Michała Fajbusiewicza]

"ALE CO TO JE TA GAMBIA?"

Kiedy dotarłem do Gambii (72 kraju, który miałem szczęście poznać), napisałem: "Co by to nie znaczyło – pozdrawiam z Gambii". Po chwili odwrotną "pocztą" dostałem od przyjaciela, inżyniera ze Słowacji: "Dekujem, ale co to je Gambia?". Podobne pytania nadeszły z Polski. Odpisałem: "Najmniejsza republika w West Africa".

Ta mało znana Gambia jest rzeczywiście najmniejszą republiką Czarnego Lądu. Ale nie tylko to ją wyróżnia wśród Państw tego Lądu. Urokliwi i czarni jak węgiel Gambijczycy są w 90% wyznawcami islamu. Ale islamu przedziwnego, wręcz niezauważalnego na ulicach. Zobaczyć tu zakrytą głowę kobiety, o twarzy nie mówiąc – to wręczwydarzenie. Czasami ktoś sunie po ulicy w galabiji. Niewiele tu meczetów. Ale za to tak urokliwych, seksownie i kolorowo ubranych kobiet nie widziałem od dawna. Znając islam z krajów arabskich sądziłem, że zobaczę tu wyznawców Allacha, modlących się na rozpostartych na ulicach dywanikach. Nic bardziej mylącego.Podczas tygodniowego pobytu, tylko raz nad oceanem spotkałem schowanego pod parasolem plażowym, skrycie modlącego się muzułmanina -właściciela małego sklepiku z pamiątkami. To co nas, Polaków, "miłośników wolności", najbardziej w tym islamskim kraju zaskoczyć może, to fakt, że Gambia należy do najbardziej demokratycznych krajów trzeciego świata. Od jej powstania w 1965 roku odbywają się tu regularne, demokratyczne wybory.Nigdy nie było tu plemiennych waśni.W siedzibie redakcji dwóch miejscowych gazet, pokazywano mi z dumą "szczotki" dwóch pierwszych stron najnowszych wydań gazety (przypominającej "Trybunę Ludu" z lat 50-tych),gdzie w związku z toczącą się kampanią wyborczą prezentowano mi opublikowane tam zdjęcia polityków opozycji... i ich prośby do Allacha o zwycięstwo. Czy jest tu naprawdę demokracja? Trudno stwierdzić, pewnie jest ona taka, jaka w Afryce jest możliwa. Pozostawmy jednak demokrację wyborcom. To, co mnie (bywałem w Afryce) zaskoczyło najbardziej – to niezwykła gościnność i serdeczność tych ludzi. A tak bezpiecznie jak w Gambii, nie czułem się nigdy i nigdzie wśród "czarnych".

ISLAM POKAZUJE BIUST.

Kiedy spaceruję po stolicy Banjul, nie mogę oderwać oczu od niezwykłych, elegancko ubranych, czarnych muzułmanek. Stroje "do figury", obcisłe dżinsy, kolorowe t-shirty – to właściwie norma w ubiorze tutejszych wyznawczyń islamu. To, co zaskakuje mnie najbardziej w tym nader ubogim kraju, to że nawet na najdalszej prowincji Gambii dziewczyny mają szokujące fryzury, europejski wręcz makijaż i biżuterię (w uszach, na szyi i... na kostkach). Nierzadko z obcisłych, wydekoltowanych bluzek "wylewa" się obfity biust. Ale to jedynie wzrokowe doznania spacerującego turysty. Swoistego szoku doznałem, kiedy okazało się, że z co bardziej wykształconymi muzułmankami mogę porozmawiać o "praktycznej stronie" ich religii bez żadnych zahamowań. "My kobiety – islamki, jesteśmy bardzo religijne. Ale nie jest to islam w wydaniu arabskim. To połączenie naszych plemiennych tradycji i islamu. Np. nie wszystkie kobiety zakrywają głowy, ale za to wszystkie darzą starszych szacunkiem. Ja nie zakrywam głowy, ale wierzcie mi, praktykuję islam na co dzień. Ja teraz nie jestem ubrana zgodnie z tradycją islamu, ale noszę go cały czas w sercu" – mówi dwudziesto-paroletnia kelnerka jednego z barów położonych nad Oceanem Atlantyckim.

Z kolei w sklepie kosmetycznym od pięknej, ubranej w ażurową bluzkę, liczącej nie więcej niż 30 lat mężatki, dowiaduję się, że: "Kobieta, która jest wyznawczynią islamu w Gambii, musi się ubierać godnie i starannie, modlić się 5 razy dziennie, przestrzegać wszelkich zasad islamu, nie wolno oglądać się za chłopakami, trzeba być posłusznym starszej rodzinie. Nie wolno przebywać nigdzie samemu, zawsze trzeba być z rodziną. Tak jesteśmy wychowywane tu w Gambii. Mężczyźni w Gambii wyznający islam mogą mieć aż 3, a nawet 4-ry żony. I my musimy to zaakceptować, nie wolno nam się sprzeciwiać. To rozkaz islamu". "Nie zawsze pierwsza żona jest najważniejsza, czasami odchodzi w niepamięć, a mężczyzna koncentruje się na drugiej żonie, albo trzeciej. Zazwyczaj najważniejsza jest ta ostatnia. Tacy są mężczyźni". Jej koleżanka – panna dodaje: "My się nie sprzeciwiamy, bo i tak nic nie możemy zrobić. Ja nie jestem mężatką, ale gdy nią zostanę, nie będę chciała żeby mój mąż miał inne żony, oprócz mnie. Ja chcę być jedyna. Jeden mężczyzna, jak już wiecie, w Gambii może mieć od 2 do 4 żon. Ale stać na to tylko najbogatszych, bo żonę trzeba kupić. Jeśli ma więcej niż 5, to jest niezgodne z tradycją i religią. Niektórym kobietom trudno jest się z tym pogodzić, są zazdrosne i zaborcze. Ale robią to. Bo poświęcają się dla islamu lub kultury.". Ten "czarny" islam, jakże odmienny od znanego nam z krajów arabskich, niewątpliwie dominuje w codziennym życiu Gambijczyków. Ale ponieważ nie jest ortodoksyjny, na co dzień przybysz z zagranicy odczuwa go tu nader rzadko.

INICJACJA

Najbardziej szokujące rzeczy opowiada mi dziewczyna z miejscowej gazety. "Kobiety islamu, tu w Gambii są pracowite, bardzo miłe i bez reszty oddane. Dla nas, podobnie jak dla mężczyzn, kiedy są jeszcze chłopcami, niezwykle ważna jest tak zwana inicjacja, czyli kiedy stajemy się dorosłymi. Dziewczyna ma wtedy 12-13 lat. Kobieca inicjacja trwa znacznie krócej niż u chłopów – a jest to swoiste misterium i jest kontrowersyjnym tematem, wzbudzającym emocje. Ten zabieg, nazywany "kobiecym okaleczeniem genitaliów", jest często praktykowany jako część nauczania islamu. Jest bardzo bolesny dla młodych dziewcząt, krępujący, powoduje wiele powikłań medycznych, częste zakażenia prowadzą nawet do śmierci. Lokalna organizacja w Gambii, zwana Gameotrap, która promuje zdrowy tryb życia, stara się przekonać ludzi do zaniechania tej bolesnej tradycji i zabronienia okaleczania kobiecych genitaliów, ale na razie to walka z wiatrakami".

Od dziewczyny handlującej biżuterią dowiadujemy się z kolei: "Trzeba modlić się 5 razy dziennie, nie wolno niczego opuścić. Niektórzy mówią, że to nie jest łatwe, ale z czasem możesz się przyzwyczaić. Gdy zaczyna się to w wieku 10 lat, około 15/18 roku życia, człowiek ma już nawyk. Niektórzy nie poszczą przez około 15/20 dni. Gdy dostaję miesiączkę, nie muszę pościć, bo muszę oczyścić organizm z krwi. My podmywamy się wyłącznie czystą wodą, bez mydła, nie chodzimy do morza, bo ono jest brudne. Można się ponownie zacząć modlić dopiero, gdy okres minie i kobieta się cała oczyści. Nie można modlić się bez poszczenia. Jedno idzie w parze z drugim. Gdy miesiączka minie, trzeba odrobić dni, kiedy się nie pościło i nie modliło. Jeden dzień opuszczony podczas ramadanu trzeba odrobić dwukrotnie, później – za karę. Więc to nie jest łatwe".

Na wiernych narzeka jeden z imamów, którego spotykam w czasie całodziennej wycieczki statkiem po rzece Gambii, opiekujący się dwoma meczetami na wsi. "My mamy coraz większy problem, wierni coraz rzadziej przychodzą do meczetu. Dziś jest czwartek, na rynku tłumy, a świątynia pusta. Jedynie w piątki są tłumy. A my tu zawsze jesteśmy gotowi do pomocy, jeśli ktoś przyjdzie z problemem, pomożemy mu go rozwiązać. Nasz Bóg tu jest, czeka na Was, Bóg wam pomoże. Jeszcze jest dużo czasu do ramadanu, kiedy muzułmanie łączą się z sobą. Na razie mamy piątki, to bardzo szczęśliwy dzień, wszyscy się modlimy. Piątki są pięknym dniem, dlatego w tym meczecie w piątki z Bogiem spotyka się tysiąc, dwa lub trzy tysiące ludzi. To nasza kultura".

Korzystając z przychylności "tubylców", zapytałem też, tu w Gambii, o sprawę nader drażliwą – terroryzm, kojarzony często z islamem. Miejscowy kupiec Ebu (handlujący batikami) tak mnie uświadamia: "Terroryzm to nie jest islam. My ze sobą nie rywalizujemy. Islam to religia, a terroryzm to wojna. Podobnie jak u chrześcijan, mamy dobrych ludzi i złych ludzi, w islamie jest podobnie. Każdy może stać się terrorystą. Zarówno muzułmanin jak i chrześcijanin. Nie powinno się identyfikować terrorystów z islamem. Trzeba wyeliminować z tego religię. Nikt nie wie, kto może stać się terrorystą. Może ty, a może ja. Wy nie rozumiecie islamu. Wy pokazujecie nas w krzywym zwierciadle, że islam to coś strasznego, niebezpiecznego. Widzicie, że jesteśmy normalnymi ludźmi, nikt nie jest dla was wrogiem, nikomu nie zagrażamy. Ja nawet noszę krzyż na piersi, bo jak jadę do Europy – to dzięki temu krzyżowi mam święty spokój. Nikt się mnie nie czepia i nie podejrzewa, że jestem muzułmaninem. Nikt podejrzliwie nie obserwuje mnie na lotnisku.

SZAMANI I KROKODYLE

Jak w większości krajów afrykańskich religia miesza się tu z plemiennymi zwyczajami. Gambijczycy, mając problemy rodzinne, przeżywający jakieś tragedie, częściej niż do meczetu, czy też islamskiego "martbuts", czyli religijnego nauczyciela, czy też imama – chodzą do plemiennego czarownika. Dziś w plemionach żyjących wzdłuż rzeki Gambii coraz trudniej znaleźć prawdziwego szamana. Ale miejscowi nierzadko przychodzą doń, prosząc o pomoc w rozwiązywaniu trudnych spraw, czy też szukają pomocy medycznej. Pod stolicą kraju Banjulem zawieziono mnie ponoć do najsłynniejszego w Gambii szamana. Trochę bajkowo opowiada mi swoją historię: "Wiele lat temu mieszkałem pośród lasów w buszu, nie miałem żadnego towarzystwa, potrzebujący przybywali do mnie. Dopiero później biały człowiek tu przybył i powiedział: "Jesteś tutaj sam, potrzebujemy cię, chodź z nami". Ubrali mnie w stroje i zabrali ze sobą. Powiedzieli, że potrzebują człowieka z dżungli, więc ja im pomogłem i poszedłem z nimi. 25 lat mieszkam tu w dżungli pod stolicą. Pomagam ludziom. Rozwiązuję ich problemy, daje rady, udzielam pomocy. Jestem im potrzebny. Nikt tak w Gambii jak ja nie zna znaczenia ziół, korzeni i roślin, które ja zbieram i daję ludziom. Ja potrafię odstraszyć każdą chorobę. Doktor ci nie pomoże tak jak ja. Ja też mam sposoby na rozwiązywanie problemów tych z głową, psychicznych. Tu ludzie przychodzą, abym rozwiązywał ich problemy rodzinne. Jak macie jakiś konflikt, przychodźcie do mnie – pomogę".

Na szczęście Wasz reporter był całkiem zdrowy i nie musiał skorzystać z pomocy miejscowego szamana, a ja sam trochę może złośliwie, jak niedowiarek, potraktowałem tę postać, jak skansenowi-cepeliowską ciekawostkę – choć w ziołolecznictwo na pewno wierzę. Nadal silne są tradycyjne wierzenia np. "jujus", talizmany – które prawie każdy nosi przy sobie. Mocna też jest wiara w istnienie czarownic i smoków. Choć dla kultury zachodniej czarownice wydają się średniowieczne, trzeba pamiętać, że jeszcze sto lat temu palono tu czarownice na stosach. Na całym kontynencie afrykańskim te wierzenia są bardzo silne i Gambia nie jest żadnym wyjątkiem. Przesądy i gusła są tu wszechobecne i co ważniejsze – obowiązujące. Na przykład: jeśli komuś przyśni się surowa ryba lub wąż – to pewny znak niechybnej ciąży, wszystko co się robi w sobotę, w przyszłości trzeba będzie poprawiać lub robić ponownie, więc tego dnia w szczególności nie powinno się odwiedzać chorych lub składać kondolencji, widok spadającej gwiazdy do nieomylny znak, że wkrótce umrze znana osobistość, nie wolno kupować ani sprzedawać takich rzeczy jak mydło, igły, węgiel w nocy. W nocy nie wolno też gwizdać, gdyż to wszystko przyniesie pecha. Prawie w każdym hotelu, wieczorem, turysta "może doświadczyć" szamaństwa, a także obejrzeć plemienne, kultywowane do dziś (bardzo zmieszane z islamem) tańce. Bardzo kolorowo ubrani tancerze, z ostro wymalowanymi twarzami, w niezwykłych nakryciach głowy, cudownie jakby się urodzili z tanecznymi umiejętnościami, w rytm bębnów, przedstawiają "modły do bogów" o plony, szczęście, czy też o odgonienie złych duchów. To jedna z największych atrakcji Gambii, ale chyba dla nas największą jest:

KUNTA KINTE – PRAWDZIWA HISTORIA.

Któż nie pamięta serialowego Kunta Kinte, najbardziej znanego, filmowego niewolnika? Do przyjazdu do Gambii sądziłem, że ta postać to wymysł pisarza Alexa Haley’a, autora bestsellerów "Korzenie" i "Rodzina Kunta Kinie". Ale kiedy dotarłem do wyspy Jufure (3 godziny statkiem od stolicy), oświecono mnie, że ów bohater żył naprawdę. Urodził się tutaj i był wzorcem postaci autora tych książek. Kiedy pojawiam się wśród mieszkańców wioski z kamerą, doznaję swoistego rozdwojenia jaźni. Bowiem mieszkańcy prawie każdego domu wmawiają nam, że to właśnie tu urodził się Kunta Kinte. Co prawda wszyscy mieszkańcy tej wyspy podają się za potomków bohatera "Korzeni", ale to tylko, aby "wyciągnąć" dolara od, przypływających kilka razy dziennie na wyspę, turystów. Kiedy do niewielkiej wioski rybackiej dopływa statek z turystami, ospała w upalnym słońcu wyspa ożywa. Okazuje się, że tak naprawdę "potomkowie" Kunta Kinie, żyją nie tyle z łowionych tu z rzeki ryb, a z turystów. Za kilkadziesiąt dalsi (100 $ = 25.000) można tu obejrzeć dość prymitywne tańce w wykonaniu dzieci, wejść do każdego domu, czy też fotografować mieszkańców przy specjalnie na ten czas przygotowanych, prymitywnych pracach w gospodarstwie. Kiedy "aktorzy" tego swoistego spektaklu nie dostają stosownych honorariów, zamierają w bezruchu jak mimowie – i nie pozwalają się fotografować. Co do jednego jest pewność, tu niewątpliwie urodził się legendarny Kunta Kinte, a wioska niewiele się zmieniła od czasu handlu niewolnikami. Jedyny znak czasu to pokryte, już dziś zardzewiałą, blachą domy sprowadzaną setkami ton z Chin. Szkoda, bo kiedyś gambijskie domy urzekały strzelistymi strzechami zrobionymi z liści palmowych. Dziś takie można jedynie spotkać w luksusowych hotelach, położonych na bagnach otaczających rzekę Gambię.

MĄŻ ZA 20 $

Kiedy o zachodzie wyszedłem na plażę, aby podziwiać urokliwe dziewczyny, ubrane w wielobarwne, sięgające kostek batikowe sukienki "wygięte w pałąk", oblewane falami oceanu, chwytające długimi dłońmi małże, skonstatowałem, że to jeden z urokliwszych widoków, jakich doświadczyłem w czasie mych licznych podróży. Z tej swoistej ekstazy przebudził mnie nader przystojny, czarny jak "węgiel" młodzieniec pytając: "czy jesteś sam?" Tak – odparłem. "Ja mam super siostrę – mogę cię z nią poznać…".

Choć wcześniej czytałem w zagranicznej prawie, że Gambia to cicha Mekka "wspomagająca" starsze panie "będące w potrzebie" – to przyznam, że przez pierwsze dni pobytu nie zauważyłem tej "sex turystyki". Bo nie jest tu, jak np. w Tajlandii, gdzie prostytucję widać w każdym miejscu, gdzie pojawiają się turyści. Tu wszystko odbywa się w sposób zakamuflowany, wręcz niezauważalny. Kiedy jednak zacząłem "wgryzać się w temat", zauważyłem w knajpkach, hotelowych barkach, czy też pod palmowymi parasolami na plaży niezbyt urokliwe, często monstrualnie otyłe Europejki w ramionach wysportowanych, czarnych młodzieńców. Jak się później zorientowałem, większość tych pań (głównie Niemki) "wynajmuje" sobie partnera "na cały turnus". Koszt takiej "usługi" to 20$ za dobę. Od kilku lat modne stało się tu zawieranie małżeństw "na odległość". Owe damy biorą nieformalny ślub (niektóre go legalizują) z wybrańcem i ów "afrykański mąż" kilka razy w roku odwiedza swą "żonę" w Europie. Rzec można, że to dość uczciwy, choć dyskusyjny "barter". Ale sądzę, że ta "uczuciowa turystyka" nie jest głównym celem docierających tu turystów, głównie z Niemiec, Anglii, Holandii i Belgii (od niedawna, regularnie z Polski). Jest to kraj niezwykle urokliwy, a co ważniejsze, kiedy dziś boimy się podróżować po świecie obawiając się terroryzmu – najbezpieczniejszy w Afryce.

EGZOTYKA I NATURA

Magnesem przyciągającym tu turystów jest niewątpliwie przyroda i znakomity, podzwrotnikowy klimat. Cały kraj, przypominający kształtem nasz Hel, jest niewiele większy od naszego województwa świętokrzyskiego, leży nad rzeką Gambią, wciśnięty w okalający go ze wszystkich stron (oprócz oceanu) Senegal.
Ma niespełna 400 kilometrów długości, a szerokość nie przekracza 15-40 kilometrów. Rzeka i jej rozlewiska spowodowały, że ostoję ma tu największe skupisko ptaków w Afryce (ponad 300 gatunków). Płynąc w głąb lądu, od delty (wpadającej do Atlantyku) można zobaczyć stada hipopotamów, krokodyli, pelikanów (wyspa Baboon) i wszędobylskie małpy (uwaga, kradną!). Jest to też jedno z najwspanialszych miejsc na Czarnym Lądzie dla wędkarzy (ryby: jacks, ladyfich, butter-fisch, red snappers).

PLEMIONA I WIOSKI

W dżungli warto zajrzeć do wiosek plemion: największego Mandinka i  olof, Jola, Fula. Choć dominuje tu islam, to wchłonął on animistyczne zwyczaje i można podziwiać nadzwyczajne muzyczno-taneczne zdolności tych ludzi. I wreszcie hotele, rozpostarte na oceanicznych plażach. Znakomite z nadzwyczajną obsługą. Dobre i tanie (15-20 $ za dobę, z dwoma posiłkami). Można znaleźć też takie, gdzie doba to nawet 200-400 $, jak Lamin Lodge, jeden z najpiękniejszych, jakie widziałem, ze strzelistymi dachami z liści palmowych, położony na bagnach (bungalowy na palach)... z łóżkami w restauracji, na których można zjeść i odbyć popołudniową sjestę.

NA ZAKUPY

Wreszcie damy będą zachwycać się w Gambii znakomitymi batikami i najlepszą w Afryce biżuterią, noszoną zresztą przez wszystkie miejscowe kobiety, nie tylko elegantki. A do domu można kupić, aby nie zapomnieć o tym urokliwym kraju, rzeźbę smukłej, obnażonej Gambijki z cedrowego drewna.

TURYSTYKA

Jak twierdzi Patrick Sothern – szef największego w Gambii biura turystycznego West African Tours, Gambia, dziś głównie żyjąca z orzeszków ziemnych (główny eksporter na świecie), niedługo stanie się znaczącą potęgą turystyczną regionu. Jestem przekonany, że tak się stanie w ojczyźnie "islamu light" (tak odpowiedział mi jeden z Gambijczyków na pytanie: jaki jest ten wasz islam?)

Ps. Do Gambii można dotrzeć przez Brukselę (Brussels Airlines) – loty dwa razy w tygodniu (ok. 5,5 godz.) z międzylądowaniem w Dakarze.
Informacje: www.flySN.com organizacja pobytów w Gambii: www.westafricantours.com

tekst Michał Fajbusiewicz
zdjęcia Phil Gusen i Michał Fajbusiewicz